Chicago. Późne lata pięćdziesiąte. Niczym niewyróżniający
się bar na rogu ulicy. Zadymione wnętrze. Przy stolikach siedzą mężczyźni wraz
ze swoimi wybrankami serca. Popijając whisky z lodem i zaciągając się
papierosem wsłuchują się w muzykę dobiegającą ze sceny. A na scenie On. Ubrany
w idealnie skrojony garnitur, zawadiacko przekrzywiony kapelusz i hollywoodzki
uśmiech. On, czyli Frank Sinatra. Piosenkarz, aktor, idol milionów ludzi,
artysta przez duże A.
Jest koniec marca. Dokładnie, co do minuty, w czwartek przyszła do nas wiosna. Przyniosła ze sobą dużo słońca i czystego nieba oraz to, co nieodłącznie się z nią wiąże - długie wieczory i coraz krótsze ciepłe noce idealne na słuchanie muzyki. I tu z pomocą przychodzi Frank. Uwierzcie, nie ma nic lepszego niż świeże powietrze wpadające przez uchylone okno, kubek ciepłej herbaty w ręku i "I've Got You Under My Skin" w głośnikach. Zestaw perfekcyjny.
Lubię lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte w USA. Czasy Elvisa,
brylującej na wielkim ekranie Marilyn Monroe, Jamesa Deana i oczywiście mojego
ukochanego Sinatry. Jestem trochę jak ten facet z "O północy w Paryżu" Allena,
który za swój ulubiony okres uważa lata dwudzieste w Paryżu. Czyli innymi słowy
– old fashioned. I całkiem dobrze się z tym czuję. Jako, że ludzkości jak dotąd nie udało się wynaleźć maszyny do
podróży w czasie rodem z "Powrotu do przyszłości" wykorzystuję do tego celu zasoby kultury.
Książki, muzykę i oczywiście niezliczoną
ilość filmów. Jednocześnie cieszę się, że żyjemy w czasach, w których to wszystko jest możliwe. Jedno kliknięcie w Spotify przenosi mnie do wspomnianego baru ze śpiewającym Frankiem na scenie. Coś wspaniałego :)
Teraz pytanie skierowane do Was - do jakich lat lub miejsc najchętniej się przenosicie i co Wam w tym pomaga?
Życzę udanej soboty :)
Łukasz