poniedziałek, 10 listopada 2014


Listopad. Gęste chmury coraz częściej blokują nam dostęp do błękitnego nieba, białe jak mleko mgły pochłaniają otaczający nas świat, a liście ostatkiem sił trzymają się gałęzi prawie nagich drzew. Kolory złotej jesieni ustępują miejsca niezliczonym odcieniom szarości, brązów i wypłowiałej zieleni. Natura jak co roku o tej porze przygotowuje się na nadejście zimy. Czasu hibernacji w oczekiwaniu na wiosnę.

W powietrzu unosi się magia. Jest to okres melancholii, zadumy, przedefiniowania swoich życiowych planów. Wreszcie możemy zakopać się pod stertą koców, zrobić ogromny kubek kakao, złapać za książkę, która od dawna czekała na swoją kolei stojąc na półce. Późna jesień to idealny czas na wsłuchanie się w muzykę stworzoną specjalnie na długie, deszczowe wieczory. Krople wody aktualnie nie stukają w Wasz parapet? Można temu zaradzić - Rainy Mood.

Bon Iver - I Can't Make You Love Me/Nick of Time


Listopad bez Bon Ivera dla mnie nie istnieje. Piękne dźwięki pianina i piękny głos.



Damien Rice - I Don't Want To Change You


Damien wydał ostatnio nową płytę. Warto sprawdzić. My Favourite Faded Fantasy.


Ben Howard - I Forget Where We Were


Melancholijny Ben.


Angus & Julia Stone - Crash And Burn


Ford Mustang, skórzana kurtka, Route 66 i ten kawałek w głośnikach.



Iron & Wine - Upward Over The Mountain




Roo Panes - Know Me Well


Zachód słońca, płatki śniegu, Rzym i muzyka.



Tom Day & Monsoonsiren - Love Is Rare


Lubicie Sigur Ros? Polubicie i to.



Pietro Mascagni - Cavalleria Rusticana (Intermezzo)


Piękno w czystej postaci.




Trzymajcie się ciepło,

Łukasz

piątek, 12 września 2014


W drugiej połowie pobytu na Wyspie Afrodyty wybrałem się razem z Anią na wieczorny spacer z aparatami. Celem naszej wycieczki było położone pomiędzy portem lotniczym a miastem Słone Jezioro i chęć uchwycenia zachodzącego słońca.

Niech przemówią zdjęcia.


British Airways!



Wzdłuż jeziora ciągnie się ścieżka uczęszczana głównie przez biegaczy i rowerzystów.


Brzegiem jeziora często przechadzają się ludzie. Na naszej drodze spotkaliśmy grupkę osób wyprowadzających swoje psy.


Emirates!


Latem, które trwa tutaj prawie cały rok, jezioro pokryte jest grubą warstwą zaschniętej soli. Natomiast zimą napełnia się wodą i stadami różowych flamingów.




Kulisy powstania powyższego zdjęcia. Czego nie robi się dla sztuki. Fot. Anna Federowicz






W drodze powrotnej spotkaliśmy parę młodą szykującą się do sesji ślubnej. How sweet! :)

Część 1 | Część 2 | Część 3 | Część 4


poniedziałek, 8 września 2014


Noc. Niebo usłane tysiącami gwiazd kontrastuje z ciepłym światłem lamp oświetlających fasadę budynku. Wieje zimny, październikowy wiatr zwiastujący niechybnie nadchodzącą zimę. Pod wielkie drzwi raz za razem podjeżdżają ciemne limuzyny, których wypolerowana karoseria pięknie odbija światła wydostające się z wysokich okien. Nienagannie ubrana służba z wprawą otwiera tylne drzwi i pomaga wysiąść szykownie ubranym damom. Po chwili dołączają do nich ubrani w smokingi mężczyźni. Wszyscy noszą weneckie maski na twarzy.

Kiedy masywne drzwi się otwierają z wnętrza urządzonego w stylu renesansowym bije blask. Wysoko zawieszony olbrzymi kryształowy żyrandol cały błyszczy. Wewnątrz jest przyjemnie ciepło. W powietrzu unosi się lekko drażniąca nozdrza mieszanka najdroższych perfum. Krzątający się ludzie popijają szampana z wysokich kieliszków. Niczym przestępcy przed włamaniem noszą maski ukrywające ich oblicze. Orkiestra ustawiona w tle gra na przemian Bacha, Mozarta, Chopina i Rachmaninoffa.

Luksus i bogactwo. Takie dwa słowa od razu przychodzą na myśl Jemu. Ubrany w wypożyczony poprzedniego dnia smoking i czarną maskę początkowo czuje się niepewnie wśród całej śmietanki towarzyskiej miasta. Nawet miało go tu nie być. W tej chwili powinien siedzieć w wynajętym mieszkaniu otoczony stosem papierów i nadrabiać zaległą pracę. A nie, On ma cel. Misję do wykonania. Dostanie się tutaj było łatwiejsze niż sądził. Wszedł tylnymi drzwiami do kuchni. Nikt nie zwracał uwagi na wysokiego, lekko zarośniętego bruneta przeciskającego się slalomem między zajętymi pracą kucharzami. Czarna maska, którą pożyczył od koleżanki wystarczyła do tego, żeby wtopić się w tłum. 
- A co będzie jeśli ktoś zapyta się kim jestem? - myśl ta nieustannie zaprzątała mu głowę.
- Raz się żyje - powiedział szeptem.

Od jakiegoś czasu żyje według zasady mówiącej o tym, że lepiej coś zrobić niż potem żałować, że się tego nie zrobiło. Kiedy usłyszał, że na Charytatywnym Balu Anonimowych Dobroczyńców będzie Ona wiedział, że on też musi tam być. Nawet brak zaproszenia wysyłanego tylko do wybranych ludzi nie mógł go powstrzymać przed ponownym ujrzeniem jej pięknej twarzy. Postanowił sobie, że tym razem postąpi właściwie. Jak prawdziwy facet. Już wtedy, kiedy zderzyli się na chodniku, powinien zaprosić ją na kolację. Nie skorzystał z tego podarunku od losu. Dzisiaj będzie inaczej. 

Łapie kieliszek szampana z tacy akurat przechodzącego obok niego kelnera i niczym lew wybierający się na polowanie zaczyna poszukiwania. 



piątek, 5 września 2014

Część 1 | Część 2 | Część 3


Podróż do Edenu rozpoczynamy od poszukiwań przystanku skąd odjeżdżają międzymiastowe autokary. Kiedy Google daje nam niejednoznaczne wyniki idziemy szukać go na własną rękę. Po dojściu do Fortu odbijamy w lewo, w głąb miasta. Początkowo wydawało się to nam dobrym pomysłem, ale później rzeczywistość zweryfikowała nasz śmiałe poczynania. Temperatura z minuty na minutę rosła, a ulice i elewacje budynków odbijały ciepło potęgując wrażenie bycia w rozgrzanym piekarniku. Orzeźwiająca bryza od morza nie miała tutaj nic do gadania. Po wyczerpującym spacerze, kilku próbach wyciągnięcia informacji od mieszkańców (pech chciał, że trafialiśmy na takich nie mówiących po angielsku), dochodzimy do Finikoudes na wysokości mariny. Okazało się, że to tutaj, kilkanaście metrów od wejścia na molo, jest główny przystanek autokarów odjeżdżających w różne strony Cypru. Czekamy na ten, który ma nas zawieźć do Ayia Napa.


Tak jak widzicie na mapie, dojazd do tego oddalonego 46 kilometrów od Larnaki kurortu zajął nam około 45 min (wliczając ruch uliczny). Za całodniowe normalne bilety zapłaciliśmy 7 euro. Wysiedliśmy na pierwszym przystanku, na samych przedmieściach Ayia Napa, czyli Nissi Beach. Po kilku minutach byliśmy już na plaży. Po tym, co zobaczyliśmy, każdy z nas miał oczy jak pięć złotych. Turkusowa woda, biały piasek i całe mnóstwo młodych ludzi. Siedliśmy w jednej z licznych knajpek, zamówiliśmy zimne Keo i w akompaniamencie przyjemnych dźwięków płynących z głośnika zachwycaliśmy się widokiem.



Nazwa plaży wzięła się od widocznej w oddali wysepki. Nissi w języku greckim oznacza właśnie małą wyspę. W sezonie połączona jest z lądem wąskim kawałkiem plaży. Jej skaliste brzegi przyciągają amatorów skoków do wody z wysokości.


Spragnieni szaleństw na wodzie również nie będą zawiedzeni. Skutery, jetpacki i loty spadochronem przyczepionym do motorówki czekają na chętnych

Po obowiązkowej kąpieli w ciepłej i przezroczystej wodzie idziemy coś zjeść. Wybieramy restaurację przy głównej ulicy prowadzącej do centrum miasta. Cypryjskie dania tak nam przysmakowały, że wybieramy kolejne z nich. Tym razem wybór pada na Kleftiko, pieczony w tradycyjnym glinianym piecu udziec barani, podawany z warzywami i frytkami. Palce lizać! 

Za danie z kuchni cypryjskiej trzeba było zapłacić od 8,5 do 10 euro. Jak już pewnie zdążyliście zauważyć na tej wyspie rządzi mięso w różnych postaciach. Okoliczne wody są ubogie w ławice i mocno przełowione. Dlatego spotykane w restauracjach ryby są sprowadzane, a ich ceny mocno zawyżone.

W następnej części zwiedzimy kolejną plażę i miejsce, które jest na mapce powyżej. Zgadnijcie które :) 

Autorem wszystkich zdjęć jest Anna Federowicz, której prace możecie znaleźć na Flickr

środa, 3 września 2014


Cześć! Nad moim miasteczkiem po długiej nieobecności w końcu pojawiło się słońce. Jeszcze rano trochę wstydliwie wyglądało z chmur, ale w chwili kiedy piszę ten wpis w pełni pokazuje swoje wdzięki. Zbliża się jesień. W tym roku dosyć wcześnie, bo już pod koniec sierpnia, było ją czuć w powietrzu. Noce robią się coraz dłuższe, poranki chłodniejsze, a deszcz wcale nieproszony częściej nas odwiedza. Przełom pór roku jest dobrym czasem na robienie planów. Nie lato, które jest okresem chilloutu, rozluźnienia, nie zima, wróg większości z nas, a właśnie wiosna i jesień. Nie muszą być to takie plany, które robimy w Sylwestra - przewracające całe nasze życie do góry nogami. Zróbmy coś, co przyniesie nam przyjemność, bez nacisku, bez presji czasu i otoczenia. Dobrze czasem pomyśleć egoistycznie :)

Odpowiedni plan jest gwarantem dobrze wykonanego zadania.

Okej. Herbata jaśminowa - checked! Długopis i czysta karta papieru - checked! Głowa pełna pomysłów - checked! Ruszamy!

1. Bieganie - przez okres wakacji mocno zaniedbałem mój organizm. Dla mnie najszybszą drogą powrotu na odpowiednią ścieżkę jest wznowienie treningów. Nic tak nie spala nadprogramowych kilogramów i przy tym poprawia samopoczucie jak kilka kilometrów przebiegniętych na swojej ulubionej trasie.

2. Dieta - fast-foody i bieganie to toksyczny związek. Ścieranie się dwóch przeciwstawnych sił nie przynosi nic dobrego.

3. Książki - stos książek do przeczytania cały czas się powiększa i to dobra pora na rozprawienie się z nim raz na zawsze. Aktualnie mierzę się z książkami, które dostałem na urodziny. Nowy George R.R. Martin już za mną, Haruki Murakami i jego przemyślenia o bieganiu też. W ubiegły weekend zacząłem "Pana Mercedesa" Stephena Kinga - niesamowicie wciąga!

4. Wielkie Filmy - na pewno o takich słyszeliście. Nagrodzone wieloma nagrodami produkcje, które na zawsze zapisały się w światowej kulturze. Będąc kinomaniakiem wstyd ich nie znać. Długie, jesienne wieczory będą idealne na ich nadrobienie. Ostatnim Wielkim Filmem obejrzanym przeze mnie jest "Stowarzyszenie Umarłych Poetów". Gorąco polecam.

5. Ogarnięcie życiowe - wyjaśnienie tego punktu pozostawię dla siebie.

6. ...

Tutaj pora na Was! Piszcie w komentarzach, co planujecie zrobić przez te kilka miesięcy. Podobno zobowiązanie się do zrobienia czegoś i napisanie o tym w Internecie zwiększa szansę sukcesu. Moją listę zakończyłem na razie na pięciu punktach, ale pewnie powoli będą pojawiać się następne.

Pamiętajcie - nic na siłę :) 


Trzymajcie się

Łukasz



wtorek, 2 września 2014


Dzisiaj odpoczywamy od wakacyjnych wpisów. Podobno co za dużo to niezdrowo. Stosując się do tego mądrego powiedzenia dziś opowiem Wam o pewnej cząstce mojej osobowości. O pasji przykrytej cienką warstwą kurzu i zapomnienia. O rysowaniu.

Będąc małym urwisem codziennie cierpliwie czekającym na kolejny odcinek Pokemon lub Dragonball Z i lubiącym pokopać w piłkę nie różniłem się praktycznie niczym od moich rówieśników. Jak to w podstawówce bywa każdy trzymał się w paczce najbliższych sobie przyjaciół. Osoby te, połączone wspólnymi zainteresowaniami nigdy nie nudziły się swoim towarzystwem. Mogły cały dzień gadać o obejrzanym meczu, nowym odcinku ulubionego serialu lub tej okrutnej nauczycielce matematyki, która cały czas podcina skrzydła. Pełnymi nadziei oczami patrzyły na świat wiedząc, że w przyszłości osiągną coś wielkiego. Każdy dzieciak dumnie uczęszczający do podstawówki snuł odważne plany na resztę życia. Większość chłopaków chciała zostać policjantami, strażakami lub piłkarzami. Wśród dziewczyn prym wiódł zawód piosenkarki, tancerki lub modelki. 

A ja, w tym szczególnym okresie mojego życia, chciałem zostać rysownikiem.

Obawiając się pozbawionych akceptacji spojrzeń nie mówiłem o tym kolegom z mojej paczki. O wyjątkowym zainteresowaniu wiedzieli tylko moi rodzice. I chciałem żeby tak pozostało. Każdy ma swoje małe tajemnice, którymi nieszczególnie chce się dzielić ze światem. Tak było w moim przypadku. W ciepłym, domowym zaciszu powoli szlifowałem swój warsztat. W tamtych latach wyjątkowym zainteresowaniem darzyłem lotnictwo i to właśnie samoloty był głównym tematem moich prac. Nad każdym rysunkiem spędzałem nawet kilka godzin, pieczołowicie dopracowując każdy, nawet najmniejszy element. Wymagało to ogromnych pokładów cierpliwości. Niestety z tego okresu znalazłem tylko dwa rysunki. Pierwszy niezbyt ekscytuje. 




Tutaj już jest lepiej. 


Będąc pod wpływem rapu próbowałem stworzyć coś a'la graffiti.

Później nastąpiła przerwa. Rzuciłem ołówki w kąt i przez wiele lat nie brałem ich do rąk. Zająłem się ważniejszymi wtedy dla mnie rzeczami.



Po drodze do zapomnienia miałem mały epizod z pastelami.

Około dwudziestki coś mnie tknęło. Trybiki zapomnianej, zakurzonej i lekko zardzewiałej maszyny znowu zaczęły się obracać. Tak jak maszyna potrzebuje naoliwienia do dobrej pracy, tak mój nagły rysowniczy impuls potrzebował inspiracji. W tym celu założyłem konto na DeviantArt, stronie zrzeszającej tysiące artystów z całego świata. Artystycznie natchniony zacząłem tworzyć własne prace.




Jedna z moich ulubionych prac.


Z każdym rokiem nabierałem wprawy.




W zeszłym roku doszedłem do szczytu moich możliwości. Zainspirowany starym kinem, narysowałem portret Lauren Bacall, amerykańskiej aktorki świecącej triumfy w latach 40 i 50.

Resztę moich prac może znaleźć tutaj

W tym roku rysowanie znowu na chwilę poszło w odstawkę. Jego miejsce zajęła fotografia. Możliwość uwieczniania pięknych chwil, które doświadczamy jest czymś wspaniałym! Ale o tym może innym razem :)



niedziela, 31 sierpnia 2014

Część 1 | Część 2 | Część 3

Dzisiaj wybierzemy się na wycieczkę po Larnace, położonym na południowo-wschodnim wybrzeżu, trzecim co do wielkości mieście Cypru. W starożytności nazywało się ono Kition. Pewnie niektórzy z Was słyszeli o Zenonie z Kition, greckim filozofie i założycielu szkoły stoików. To tyle z historii. Przynajmniej na razie.

Nasz trzygwiazdkowy hotel o wdzięcznej nazwie Flamingo mieści się na samym samym, zachodnim brzegu miasta, na przeciwko piaszczystej MacKenzie Beach i w pobliżu międzynarodowego portu lotniczego. Najedzeni po śniadaniu wracamy do naszego pokoju, w którym dzień i noc na pełnych obrotach chodzi klimatyzacja. Już o 9 rano temperatura na zewnątrz sięga 30 stopni Celcjusza, a miarę upływu dnia jest jeszcze cieplej. Noce, w przeciwieństwie do tych w naszym klimacie, nie dają chwili wytchnienia i przyjemnego, chłodnego wiatru muskającego rozgrzane ciała. Nadal jest bardzo ciepło i wilgotno. Po krótkiej przerwie, przeczytaniu kilku rozdziałów książki i sprawdzeniu co dzieje się na Fejsie postanawiamy zwiedzić miasto. Jeszcze nie wiemy, że 10 rano to nie najlepsza pora na takie aktywności. Cóż, błąd początkującego :) Wyposażyliśmy się w niezbędne rzeczy każdego turysty. Kapelusz na głowie - jest, okulary - są, olejek z filtrem - jest, i co najważniejsze - aparat gotowy do działania. Jak to mówi Mateusz - let's goes!


Po wyjściu z hotelu wysoka wilgotność od razu atakuje. W rezultacie po kilku minutach nasza skóra się lepi. Przechodząc przez ulicę łapiemy się na tym, że patrzymy nie na tę stronę w poszukiwaniu nadjeżdżających samochodów. Taka sytuacja zdarzy się jeszcze kilka razy. Zmiana naszych polskich nawyków to ciężki i długotrwały proces. Jednak cypryjscy kierowcy są już przyzwyczajeni do lekko zagubionych turystów. Ani razu nie usłyszeliśmy klaksonu lub wyzwisk w niezrozumiałym dla nas greckim języku. Wszyscy są bardzo przyjemni i wyrozumiali. 


Idąc ulicą Piale Pasa, po naszej lewej stronie mijamy niekończące się knajpki i restauracje co jakiś czas przeplatane niskimi zabudowaniami mieszkalnymi. Po prawej widzimy kilka ostatnich, praktycznie niczym nie różniących się od siebie hoteli w tej części miasta i ludzi łapiących opaleniznę wylegując się na leżakach. 




Nawet wyjście na plażę z parkingu jednego z mijanych hoteli wyglądało niezwykle malowniczo i zachęcająco.


Nagle kawalkada hoteli skończyła się jak za ucięciem noża. Doszliśmy do starego portu rybackiego i nie omieszkaliśmy zrobić mu zdjęcia.


Od portu, w kierunku centrum miasta ciągnęła się mini-promenada, którą wieczorami przechadzało się setki ludzi różnych narodowości.


Mijane zabudowania mieszkalne miały jeden, charakterystyczny i łączący je element - niebieskie okiennice. 


Restauracje aż zachęcały do wejścia do środka. Śnieżnobiałe stoliki, piękne kwiaty dookoła, widok na morze i przepyszne jedzenie. Czego chcieć więcej?


Roślinność na Cyprze przybiera różne kształty.


Cypr zwany jest Wyspą Afrodyty. Moim zdaniem nazwa ta jest niezwykle myląca. Przecież to Kocia Wyspa! Tych czworonogów jest tutaj całe mnóstwo. Wałęsają się pod nogami dosłownie na każdym kroku. Fakt ten tak mnie zdziwił, że od razu po przylocie do Polski sprawdziłem w Internecie dlaczego tak jest. Otóż okazuje się, że w IV wieku panowała na wyspie straszliwa susza, w rezultacie której namnożyło się tysiące węży. Batalion kotów, który wysłano na Cypr miał rozprawić się z zaraz raz na zawsze. Widoczny na zdjęciu sympatyczny kocur po usłyszeniu trzasku migawki, obudził się, zamruczał przyjacielsko i podszedł się przywitać. Najwidoczniej przywykł do blasku fleszy i budzenia go w środku sjesty. PS. Przez 7 dni pobytu widziałem tylko jednego (!) tutejszego psa. Fot. Anna Federowicz


Po kilkunastominutowym spacerze dotarliśmy do punktu kontrolnego. Fort widoczny po prawej stronie zdjęcia został wybudowany w XVII wieku przez Turków. Mieści się w nim muzeum z zabytkami z epoki starożytnej. Niestety nie udało nam się wejść do środka. Wielowiekowe mury stanowią granicę pomiędzy spokojną a tętniącą życiem (szczególnie w nocy) częścią miasta.


Na przeciwko fortu usytuowany jest jeden z meczetów.


Oto Foinikoudes. Główna promenada miasta. Ulokowane wzdłuż niej restauracje wykorzystują każdy wolny centymetr kwadratowy powierzchni pozostawiając dla ludzi tylko wąski kawałek chodnika tuż przy wejściach do najwyższych i najdroższych hoteli w mieście.


Luke - fotograf i jego bajeranckie spodenki. Fot. Anna Federowicz



Na samym końcu promenady mieści się wyjście na szerokie wody Morza Śródziemnego, czyli Larnaca Marina. Tutaj po okazaniu kilku złotych euro monet można wybrać się na godzinny rejs wzdłuż wybrzeża lub popłynąć razem z dzielnymi płetwonurkami w celu eksploracji zatopionego wraku statku Zenobia.




They see me rollin', they hatin'



Po zwiedzeniu mariny zapuściliśmy się wgłąb miasta.


Wąskie uliczki miały niepowtarzalny klimat.


Rosnące praktycznie na każdej posesji niskie drzewka obsypane były takimi oto kwiatami. Piękne!


Końcowym punktem naszego zwiedzania była Cerkiew Świętego Łazarza. Prawosławna świątynia wznosi się na miejscu grobu Łazarza, człowieka wskrzeszonego przez Jezusa, który następnie trafił na Cypr i przez wiele lat był biskupem Kition.




Podczas drogi powrotnej słońce chyliło się ku zachodowi.


W następnej części wybierzemy się do raju.


 
© 2012. Design by Main-Blogger - Blogger Template and Blogging Stuff