niedziela, 31 sierpnia 2014

Część 1 | Część 2 | Część 3

Dzisiaj wybierzemy się na wycieczkę po Larnace, położonym na południowo-wschodnim wybrzeżu, trzecim co do wielkości mieście Cypru. W starożytności nazywało się ono Kition. Pewnie niektórzy z Was słyszeli o Zenonie z Kition, greckim filozofie i założycielu szkoły stoików. To tyle z historii. Przynajmniej na razie.

Nasz trzygwiazdkowy hotel o wdzięcznej nazwie Flamingo mieści się na samym samym, zachodnim brzegu miasta, na przeciwko piaszczystej MacKenzie Beach i w pobliżu międzynarodowego portu lotniczego. Najedzeni po śniadaniu wracamy do naszego pokoju, w którym dzień i noc na pełnych obrotach chodzi klimatyzacja. Już o 9 rano temperatura na zewnątrz sięga 30 stopni Celcjusza, a miarę upływu dnia jest jeszcze cieplej. Noce, w przeciwieństwie do tych w naszym klimacie, nie dają chwili wytchnienia i przyjemnego, chłodnego wiatru muskającego rozgrzane ciała. Nadal jest bardzo ciepło i wilgotno. Po krótkiej przerwie, przeczytaniu kilku rozdziałów książki i sprawdzeniu co dzieje się na Fejsie postanawiamy zwiedzić miasto. Jeszcze nie wiemy, że 10 rano to nie najlepsza pora na takie aktywności. Cóż, błąd początkującego :) Wyposażyliśmy się w niezbędne rzeczy każdego turysty. Kapelusz na głowie - jest, okulary - są, olejek z filtrem - jest, i co najważniejsze - aparat gotowy do działania. Jak to mówi Mateusz - let's goes!


Po wyjściu z hotelu wysoka wilgotność od razu atakuje. W rezultacie po kilku minutach nasza skóra się lepi. Przechodząc przez ulicę łapiemy się na tym, że patrzymy nie na tę stronę w poszukiwaniu nadjeżdżających samochodów. Taka sytuacja zdarzy się jeszcze kilka razy. Zmiana naszych polskich nawyków to ciężki i długotrwały proces. Jednak cypryjscy kierowcy są już przyzwyczajeni do lekko zagubionych turystów. Ani razu nie usłyszeliśmy klaksonu lub wyzwisk w niezrozumiałym dla nas greckim języku. Wszyscy są bardzo przyjemni i wyrozumiali. 


Idąc ulicą Piale Pasa, po naszej lewej stronie mijamy niekończące się knajpki i restauracje co jakiś czas przeplatane niskimi zabudowaniami mieszkalnymi. Po prawej widzimy kilka ostatnich, praktycznie niczym nie różniących się od siebie hoteli w tej części miasta i ludzi łapiących opaleniznę wylegując się na leżakach. 




Nawet wyjście na plażę z parkingu jednego z mijanych hoteli wyglądało niezwykle malowniczo i zachęcająco.


Nagle kawalkada hoteli skończyła się jak za ucięciem noża. Doszliśmy do starego portu rybackiego i nie omieszkaliśmy zrobić mu zdjęcia.


Od portu, w kierunku centrum miasta ciągnęła się mini-promenada, którą wieczorami przechadzało się setki ludzi różnych narodowości.


Mijane zabudowania mieszkalne miały jeden, charakterystyczny i łączący je element - niebieskie okiennice. 


Restauracje aż zachęcały do wejścia do środka. Śnieżnobiałe stoliki, piękne kwiaty dookoła, widok na morze i przepyszne jedzenie. Czego chcieć więcej?


Roślinność na Cyprze przybiera różne kształty.


Cypr zwany jest Wyspą Afrodyty. Moim zdaniem nazwa ta jest niezwykle myląca. Przecież to Kocia Wyspa! Tych czworonogów jest tutaj całe mnóstwo. Wałęsają się pod nogami dosłownie na każdym kroku. Fakt ten tak mnie zdziwił, że od razu po przylocie do Polski sprawdziłem w Internecie dlaczego tak jest. Otóż okazuje się, że w IV wieku panowała na wyspie straszliwa susza, w rezultacie której namnożyło się tysiące węży. Batalion kotów, który wysłano na Cypr miał rozprawić się z zaraz raz na zawsze. Widoczny na zdjęciu sympatyczny kocur po usłyszeniu trzasku migawki, obudził się, zamruczał przyjacielsko i podszedł się przywitać. Najwidoczniej przywykł do blasku fleszy i budzenia go w środku sjesty. PS. Przez 7 dni pobytu widziałem tylko jednego (!) tutejszego psa. Fot. Anna Federowicz


Po kilkunastominutowym spacerze dotarliśmy do punktu kontrolnego. Fort widoczny po prawej stronie zdjęcia został wybudowany w XVII wieku przez Turków. Mieści się w nim muzeum z zabytkami z epoki starożytnej. Niestety nie udało nam się wejść do środka. Wielowiekowe mury stanowią granicę pomiędzy spokojną a tętniącą życiem (szczególnie w nocy) częścią miasta.


Na przeciwko fortu usytuowany jest jeden z meczetów.


Oto Foinikoudes. Główna promenada miasta. Ulokowane wzdłuż niej restauracje wykorzystują każdy wolny centymetr kwadratowy powierzchni pozostawiając dla ludzi tylko wąski kawałek chodnika tuż przy wejściach do najwyższych i najdroższych hoteli w mieście.


Luke - fotograf i jego bajeranckie spodenki. Fot. Anna Federowicz



Na samym końcu promenady mieści się wyjście na szerokie wody Morza Śródziemnego, czyli Larnaca Marina. Tutaj po okazaniu kilku złotych euro monet można wybrać się na godzinny rejs wzdłuż wybrzeża lub popłynąć razem z dzielnymi płetwonurkami w celu eksploracji zatopionego wraku statku Zenobia.




They see me rollin', they hatin'



Po zwiedzeniu mariny zapuściliśmy się wgłąb miasta.


Wąskie uliczki miały niepowtarzalny klimat.


Rosnące praktycznie na każdej posesji niskie drzewka obsypane były takimi oto kwiatami. Piękne!


Końcowym punktem naszego zwiedzania była Cerkiew Świętego Łazarza. Prawosławna świątynia wznosi się na miejscu grobu Łazarza, człowieka wskrzeszonego przez Jezusa, który następnie trafił na Cypr i przez wiele lat był biskupem Kition.




Podczas drogi powrotnej słońce chyliło się ku zachodowi.


W następnej części wybierzemy się do raju.


czwartek, 28 sierpnia 2014

Część 1 | Część 2 | Część 3

Siedemnasty sierpnia 2014 roku zapamiętam na długi czas. To właśnie tego dnia razem z dwójką moich najbliższych przyjaciół, Anią i Mateuszem, poleciałem na trzecią pod względem wielkości wyspę na Morzu Śródziemnym - Cypr. Setki wspomnień związanych z tym miejscem będą ogrzewały mnie kiedy pogoda w Polsce zmusi nas do założenia ciepłych swetrów i częstszego przebywania w domu niż na zewnątrz. Ale po kolei. Zacznijmy od początku.

Nasz wylot zaplanowano na godzinę piątą rano w niedzielę. Chyba najgorszy czas na takie typu rzeczy. Przez fakt mieszkania 100 km od lotniska i konieczności bycia na miejscu 2 godziny przed wylotem pójście spać mijało się z celem. Dla mnie nie stanowiło to problemu. Adrenalina związana z lotem skutecznie przytrzymywała mnie w stanie świadomości. Pewnie większość z Was nie ekscytuje się aż tak wejściem na pokład samolotu. Ja mam zupełnie odwrotnie. To wgniecenie w fotel z chwilą uruchomienia pełnej mocy silników i oderwanie się od pasa startowego sprawiają, że przez całe moje ciało przechodzi gęsia skórka. W moim przypadku jej pojawienie jest wyznacznikiem czegoś bardzo przyjemnego. Tak mam między innymi przy słuchaniu naprawdę dobrego kawałka i wzbiciu się w przestworza. Podsumowując - kocham latać! Tym razem w nasze miejsce błogiego lenistwa zabrał nas Airbus A320-200 litewskich linii lotniczych Small Planet wyczarterowanych przez biuro podróży Itaka. 


Widoki na górze jak zwykle zapierały dech w piersi. Wschodzące słońce pięknie oświetlało dywan kłębiastych chmur i wnętrze samolotu.


Później nisko zawieszone i pękato zbudowane kropelki wody ustąpiły miejsca wysoko dryfującym w powietrzu cirrusom. Dało to możliwość praktycznie niczym nieograniczonej obserwacji zmieniającej się ziemi z wysokości ponad 10 tys. metrów. Mocno zielone tereny powoli zamieniały się miejscami z bardziej spaloną słońcem ziemią. Nad Antalyą, wakacyjnym kurortem znajdującym się w południowo-zachodniej Turcji, zaczęliśmy zniżanie do lądowania. Już tylko kilkadziesiąt minut dzieliło nas od położonego w zachodniej części kraju, małego lotniska w Paphos, przyjmującego głównie loty czarterowe i tanie linie lotnicze. Czas te minął bardzo szybko. Wlatując na teren Cypru ujrzeliśmy biało-kremowe zabudowania miast i wiosek, pełno palm i całe morze rozgrzanego do czerwoności piasku i skał. Grecki pilot, który podczas tego lotu był kapitanem gładko wylądował na płycie lotniska. Wyjście z samolotu było czymś co zdarza się tylko w ciepłych krajach w środku sezonu. Gorące powietrze zmieszane z zapachem palm dosłownie uderza w twarz i nie daje chwili wytchnienia. Wysoka wilgotność sprawia, że już po kilku minutach na ciele pojawiają się kropelki potu. Warto dodać, że już o godzinie 9 na Cyprze temperatura skacze do wysokości 30 stopni Celcjusza w cieniu. Po przejściu przez lotnisko, które trwało dosłownie jakieś kilka minut, podeszliśmy do autokaru, który miał nas zawieść do mieszczącej się ponad 130 km na wschód od Paphos Larnaki. Przyzwyczajeni do przepisów panujących w Polsce chcieliśmy wejść do niego od prawej strony. W mgnieniu oka przypomnieliśmy sobie, ze na Cyprze obowiązuje ruch lewostronny, będący jedną z spuścizn kolonii brytyjskiej jaką była wyspa do 1960 roku. 

Po ponad dwóch godzinach dosyć wyczerpującej podróży dotarliśmy pod hotel i zastaliśmy taki widok.


Jak pewnie zwróciliście uwagę, przejście dla pieszych trochę różni się od naszej zebry.


Piaszczystą plażę mieliśmy dosłownie rzut kamieniem z hotelowego pokoju.

Po odstawieniu bagaży do lobby mieliśmy chwilę wolnego czasu. Zew głodu natychmiast skierował nas w kierunku miasta w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Wybraliśmy przyjaźnie wyglądającą restaurację o nazwie Kellari. Po ulokowaniu się przy stole, natychmiast podbiegł do nas przemiły Cypryjczyk, od którego po prostu biła radość z życia. Jak to na mieszkańca południa Europy przystało, Pan Zorba (tak później go nazywaliśmy) z szerokim uśmiechem na twarzy i ożywioną gestykulacją wyjawił nam co kryje się pod nic nie mówiącymi nam nazwami dań kuchni cypryjskiej. Wybraliśmy Moussakę, zapiekane danie przygotowane na bazie bakłażana, pomidorów, ziemniaków oraz mielonego mięsa, przykryte sosem beszamelowym posypanym żółtym serem. W tamtej chwili mój głód zwyciężył i zanim zorientowałem się, że nie zrobiłem zdjęcia, na talerzu już praktycznie nic nie było. Dlatego posłużę się zdjęciem z Internetu.


Do naszych dwukrotnie większych porcji niż na zdjęciu, dostaliśmy frytki (dodatek, który często gości na talerzu obok cypryjskich potraw - sprowadzili go Brytyjczycy), świeżą sałatkę, oliwki i kilka sosów, w tym tahini i humus. Oczywiście nie obyło się bez tradycyjnego alkoholu. Wybraliśmy piwo KEO, dolnej fermentacji lager wytwarzany w browarze w Limassol, drugim co do wielkości mieście Cypru. Jego lekki i orzeźwiający smak doskonale komponował się z Moussaką. Na sam koniec wesoły Cypryjczyk mile nas zaskoczył przynosząc deser, którego nie zamawialiśmy. Były to małe, zawinięte kawałki ciasta filo nadziane białym serem zmieszanym z miodem, smażone na głębokim oleju i posypane cynamonem. Już na samą myśl cieknie mi ślinka. To było istne niebo w gębie. Nazwa tego deseru niestety nadal jest dla mnie tajemnicą, jak się dowiem to ją tutaj dopisze :) Deser nosi nazwę Bourekia (dzięki Mateusz!). Jeśli kiedykolwiek postawicie swoją stopę w Larnace to zajrzyjcie do Kellari, Pan Zorba dobrze Was ugości :) 


Dzisiaj to na tyle. W następnym wpisie dokładnie przyjrzymy się tętniącej życiem o każdej porze dnia i nocy Larnace :) 

Trzymajcie się,

Łukasz

niedziela, 18 maja 2014


Jak zapewne niektórzy z Was zauważyli w piątek nie było nowego wpisu. Zeszły tydzień przepełniony był różnymi obowiązkami, które jak na złość, wraz ze zbliżającym się weekendem, nagromadzały się niczym puszczona z góry kulka śniegu. Cóż, zdarza się. Dzisiaj to nadrobimy.

I jeszcze zanim zaczniemy - nowa część serii pojawi się dopiero za dwa tygodnie. Zdałem sobie sprawę, że siedem dni to zbyt krótki okres na zebranie wartościowych linków. Trzydziestego pierwszego maja zarezerwujcie sobie wolny wieczór, bo będzie co oglądać! :) 

1. Każdy z nas chociaż przez chwilę marzył o podróży dookoła świata. Ja robię to cały czas. Ten facet przekuł swoje marzenie w namacalną rzeczywistość i pokazał w formie wideo selfie. Brzmi ciekawie, prawda?

2. Zastanawialiście się kiedyś jak wyglądają zwierzęta prześwietlone promieniowaniem rentgenowskim? Ja też nie. Wskazówka: przyjrzyjcie się pingwinom. Mind blown! 

3. Moje ostatnie blogowe odkrycie - żeńska wersja bloga Stay Fly, czyli Malwina Pe we własnej osobie. Warto zajrzeć i zostać na dłużej. 

4. Zobaczyłem to przed rozpoczęciem pisania postu i do tej pory zbieram szczękę z podłogi. Wiecie co robi się z nowymi, niesprzedanymi samochodami? Kliknijcie tutaj po odpowiedź. 

5. Właśnie kończę czytać pierwszą książkę Tomka Tomczyka, znanego większości internautom jako Kominek, i wpadłem na pomysł podesłania Wam jednego z najlepszych jego tekstów. Ławeczka. Każdy ma swoją.

6. Szukacie inspiracji jak urządzić swoje mieszkanie. Ten fanpage zaspokoi Wasze potrzeby.


Zdjęcie znalazłem tutaj

Trzymajcie się ciepło! 
Łukasz

wtorek, 13 maja 2014

Nie potrzebuję do tego zbyt wiele. Wygodne ciuchy, ciepła bluza w plecaku na wypadek nieprzewidywalnego spadku temperatury, coś do robienia zdjęć, wygodne buty i sprawny rower. Ogarniam się w kilka minut i wskakuję na mój dwukołowy pojazd, z którym spędzam miłe chwile praktycznie cały rok. 

Cała podróż trwa kilka minut. Moje rozleniwione mięśnie nawet nie zdążą wyjść z szoku po nagłej dawce wysiłku, a ja już jestem u celu. Sprawnym ruchem zeskakuję z jednośladu i dalej idę pieszo. Mijam nadgryzione zębem czasu ławki, na których popękana farba ostatkiem sił próbuje utrzymać jako taki wygląd. Po mojej lewej stronie starszy pan z zawziętością, która po chwili zmienia się w obojętność, patrzy na dryfujący na spokojnej tafli wody spławik. Pewnie siedzi tutaj od kilku godzin. Nie chcąc przeszkadzać przechodzę dalej. Po drodze na jednej z ławek, tak bardzo przypominających mi te z placu przed moją szkołą podstawową, siedzi na oko trzydziestoletnia kobieta rozmawiająca z kimś przez telefon. Przechodząc obok niej uśmiecham się i krok po krok zbliżam się do mojej miejscówki - starej, niczym niewyróżniającej się ławeczki z widokiem na wodę. Pogoda tego dnia wyjątkowo sprzyja. Słońce chylące się powoli ku zachodowi nadaje wolno sunącym po niebie chmurom kolor delikatnej pomarańczy. Tak jak na obrazach Moneta. 

Rozsiadam się wygodnie i... patrzę przed siebie. Podziwiam przyrodę, uspokajam myśli. To jest czas zarezerwowany tylko dla mnie. Zastanawiam się co będzie jutro, za miesiąc, za rok. Marzę. 

Każdy z nas ma takie miejsce dające nam możliwość spędzenia czasu z samym sobą. Jakie jest Twoje?





Łukasz

piątek, 9 maja 2014


Cześć! Według dzisiejszej prognozy pogody nadchodzący weekend nie wygląda zbytnio optymistycznie. Ale to nic. W każdej sytuacji lubię znajdywać plusy. I tym samym zła pogoda = sporo czasu na pasje i zainteresowania. Lub nadrobienie tego co piszczało w Internecie w ostatnich dniach. 

W ten piątek zaczynamy od czegoś naprawdę świetnego!

1. Jakiś czas temu NASA uruchomiła nowy projekt o nazwie High Definition Earth Viewing, za którego pomocą każdy człowiek z dostępem do Internetu może oglądać przekaz na żywo z jednej z kamer umieszczonej na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Nie wiem jak Wy, ale ja się jaram strasznie! Moment, w którym ISS wylatuje z nieoświetlonej części globu - coś niesamowitego! Musicie zobaczyć to sami.

2. Wracamy na Ziemię i zaglądamy do jednego z najdalej położonych państw w stosunku do Polski, czyli Nowej Zelandii. W tym filmie możecie zobaczyć jego piękno

3. Coś o naszym przywiązaniu do technologii - Look Up 

4. W wieku około 8 lat marzyłem o zostaniu pilotem odrzutowca. Kupowałem specjalistyczne czasopisma, czytałem od deski do deski i przerysowywałem z odwzorowaniem najmniejszych szczegółów moje ulubione modele. Te rysunki przetrwały do dziś. Wspominam o tym, bo dziś trafiło mi w ręce to wideo - MOC

5. Pamiętacie jak w jednym w poprzednich odcinków poleciłem Wam zdjęcia z tym, co jadali postacie książek? Tym razem Federico Mauro zabiera nas w świat filmów i przedstawia najbardziej kojarzone z nimi potrawy


7. Andrzej na JestKulturze poruszył bardzo ważny temat dzieci odtrąconych ze swojej grupy społecznej. Warto przeczytać i zastanowić się nad rozwiązaniem problemu.

Zdjęcie - Thom Weerd

Udanego weekendu!
Łukasz

środa, 7 maja 2014


Na początku był chaos. Kłopotliwie szukasz spodenek i koszulki w całkiem pokaźnej stercie niezłożonych ubrań. Po raz kolejny karcisz się w myślach za swoje lenistwo i niechęć do sprzątania. Zrobisz to jak wrócisz. Poświęcisz chwilę wolnego czasu i będzie po problemie. Co to dla Ciebie. Okej, znalazły się. Jak to dobrze, że podczas tej pory roku do biegania potrzebne są tylko dwie części garderoby. Oczywiście nie licząc butów. One nie sprawiają żadnych trudności. Od ostatniego razu cierpliwie czekają na ten czas, kiedy znowu zostaną wykorzystane. Masz już prawie wszystko - została jedna ważna rzecz dla każdego biegacza na całym świecie. Słuchawki. 

Już na zewnątrz robisz krótką rozgrzewkę, włączasz Endomondo i muzykę. Ruszasz. Na początku spokojnie, krok za krokiem, tak jak niesie Cię Twój ulubiony kawałek. Leniwe dźwięki gitary powoli przyśpieszają. Ty też to robisz. Do gry włącza się perkusja wybijając miarowy rytm. Twoje serce jakby dostosowując się do tego co słyszysz zaczyna szybciej bić. Na skroniach pojawiają się pierwsze krople potu. Nie zaprzątając swoich myśli niczym ważnym dajesz się ponieść muzyce. Już nie czujesz zmęczenia. Lekki ból łydek, który niespodziewanie zjawił się na pierwszych metrach biegu zniknął jak za dotknięciem magicznej różdżki. Wiesz, że to będzie dobry trening. Muzyka motywuje się, dodaje sił, napędza. Jest Twoim paliwem. 

Jeszcze do niedawna nie mogłem wyobrazić sobie biegania bez słuchawek. Pierwszy trening był dziwny, czułem się nieswojo przez okalającą mnie ciszę, moje myśli nie były przez nic zagłuszane. Później, podczas kolejnych biegów było coraz lepiej. Wiecie, czas, który spędzamy na trasach można wykorzystać na wiele sposobów. Rozwiązanie swoich problemów, wymyślenie tematu nowej notki, zaplanowanie wakacji czy zwyczajne wsłuchanie się w naturę. I to w bieganiu jest najlepsze - dzięki niemu znajdujemy odpowiedzi na wiele pytań. 

Dobra, po tym krótkim wstępie przechodzimy do meritum wpisu. Oto lista piosenek, z którymi najlepiej mi się biega. 

Let's go!

The Rolling Stones - You Can't Always Get What You Want 


Zaczynamy na spokojnie od jednego z największych hitów Stonesów. Odkąd został użyty w finałowym odcinku czwartego sezonu Californication już zawsze będzie kojarzył mi się z tym serialem i sceną, w której Hank Moody odjeżdża w stronę zachodzącego słońca. Jest klimat.

Najbardziej pasuje do - długich wybiegań.



Foo Fighters - My Hero


Podnosimy tempo. Już pierwsze sekundy tej piosenki sprawiają, że moje uszy przeżywają orgazm, a ręce wykonują nieskoordynowane ruchy, które mają przypominać grę na perkusji. Ta, jasne.




Muse - Knights of Cydonia


Przy tym tracku wybiegałem setki kilometrów. Zawsze, ale to zawsze daje mi kopa niesamowitej energii. Do udawanej gry na perkusji dochodzi też udawane śpiewanie. Nie mogę się powstrzymać. Całe szczęście, że biegam po mało uczęszczanych trasach :) 

Najbardziej pasuje do - sprintów, interwałów, biegów z tempem narastającym. 



Red Hot Chili Peppers - By The Way


Moje ukochane Papryczki. Jak nie mam zgranej na telefon chociaż jednej ich piosenki to nie ruszam się z domu. Dominujący bas i gitarowy lead Johna Frusciante zdają egzamin na szóstkę z plusem.




Calvin Harris - Feel So Close


Okej, zmieniamy klimat. Jak pewnie dobrze wiecie, muzyka, którą zazwyczaj słyszymy na imprezach doskonale sprawdza się podczas wszelakiej aktywności fizycznej. Nie inaczej jest w tym wypadku.

Najbardziej pasuje do - biegów w pełnym słońcu wiosną i latem, ciesząc się życiem.




DJ Fresh - Gold Dust


Ten kawałek jakiś rok temu polecił mi Kuba, o którym czytaliście już w poprzednich notkach. Jeszcze tego samego dnia zgrałem go na telefon i poleciałem przetestować jak sprawdza się w terenie. Myślę, że pobicie osobistego rekordu na 1 km jest wystarczającą rekomendacją :) Szybki beat i idealnie zgrany z nim śpiew. Uśmiech od razu pojawia się na twarzy.



Rudimental - Feel The Love


Rudimental bije ostatnio rekordy popularności. Jego Waiting All Night przez dobre kilka tygodni królowało na listach przebojów. Nic dziwnego. Szybko wpadająca w ucho melodia i świetny wokal robią robotę. Nogi od razu rwą się do biegu.



(Bonus) Bill Conti - Gonna Fly Now


Znasz to uczucie kiedy został Ci jeszcze do przebiegnięcia 1 km, a Ty nie masz już kompletnie sił? Potrzeba Ci paliwa! Jeśli pod ręką przypadkiem nie masz banana to musisz zdać się na muzykę. Byłem w tej sytuacji wiele razy. Wtedy najczęściej na szybko wyszukuję z playlisty soundtrack z Rocky'ego i momentalnie jestem jak nowo narodzony. To jest chyba najbardziej motywujący kawałek muzyki ever! Co ta kultura robi z człowiekiem :) 



Zdjęcie stąd

Trzymajcie się!
Łukasz

niedziela, 4 maja 2014

Po dwóch deszczowych i zimnych dniach w moim małym miasteczku pokazało się słońce. Ale nie jest takie jak na Tych Wyspach. Rozgrzane do czerwoności i goszczące na niebie praktycznie przez cały rok. U mnie ten dający wiele radości świecący punkt ostatnio płata niezłe figle. Pojawia się i znika. Akurat wtedy kiedy najbardziej go potrzebowaliśmy był gdzie indziej. Jaśniał nad wysokimi palmami, które dawały cień tak potrzebny strudzonym turystom poszukującym chwili wytchnienia. Spoglądał promiennie na tych, którzy leżąc na rozpalonym piasku chcą złapać upragnioną opaleniznę. Tym samym utrudniał wędrówkę tym wchodzącym na jeden z wulkanów - coś złowieszczego, a jednocześnie przyciągającego jak magnes. 

O jakich wyspach mowa? 

Przez wczorajszą pogodę nabrałem ochoty na coś słodkiego i przywołującego na myśl słońce. Nie musiałem daleko szukać. Na Kwestii Smaku znalazłem przepis na sernik Bounty na zimno. Mleko i wiórki kokosowe polane dużą ilością czekolady. Coś dla mnie! Mocno aromatyczna i niezbyt słodka masa dobrze skomponowała się z moją ulubioną kawą. To była prawdziwa uczta dla kubków smakowych :)



Skoro jesteśmy już w temacie Tych Wysp - nie mogło zabraknąć Jacka Johnsona :)




Miłej niedzieli
Łukasz

 
© 2012. Design by Main-Blogger - Blogger Template and Blogging Stuff